Jak teoretycy spiskowi zaprzeczali epidemii w czasach Puszkina (wątki polskie)
„Jestem tu bez swojego personelu i bez ciasta, ale pieniądze i tak znikają. Wyobraź sobie, że od dnia naszego wyjazdu wypiłem tylko jedną butelkę szampana i to nie na raz” – napisał Aleksander Siergiejewicz Puszkin w liście do przyjaciela w lipcu 1831 r. Rosyjski poeta uciekł przed cholerą na kwarantannę w Carskim Siole i nawiązywał w ten sposób do epidemii, która nawiedziła Rosję.
4 lipca 1831 Petersburg zbuntował się przeciwko surowym restrykcjom sanitarnym. Niektórzy buntownicy uważali pandemię za fikcję, inni z kolei za sprytnie zaaranżowany sabotaż, a nawet podstępną serię zatruć. Zanim interweniowało wojsko, główny szpital miejski był oblężony przez tłum. Car Mikołaj I osobiście brał udział w tłumieniu zamieszek.
Wybuchy epidemii cholery w XIX wieku zdarzały się regularnie, ale epidemia z 1931 r. była szczególna, ponieważ w ciągu kilku miesięcy zmarło prawie pięć tysięcy osób (połowa stwierdzonych przypadków). W Petersburgu odbywało się wtedy sporo prac budowlanych, a latem w mieście pojawiło się wielu przybyszów zatrudnionych do prac sezonowych. Oni jako pierwsi zachorowali z powodu złego jedzenia i korzystania z brudnej wody z rzeki.
Absurdy, które się wtedy wyczyniały, początkowo mogły bawić, ale potem stały się przerażające – mówi Ksenia Barabanova z Centrum Historii Środowiska i Techniki (CETH) Europejskiego Uniwersytetu w St. Petersburgu (EUSP). – Na przykład władze najpierw zaapelowały, aby nie pić dużo alkoholu, ale potem powiedziały, że aby pokonać chorobę, można wypić szklankę. Ludzie zaczęli masowo pić. Potem był rozkaz, żeby wszystkich pijanych zabierać do szpitala, więc zdrowych pijaków hospitalizowano, a jednocześnie wśród ludzi zaczęły krążyć plotki. Że lekarze zabierają zdrowych ludzi do wypompowywania krwi.
„Nie ma cholery! Co to za cholera?!” – tymi słowami zniechęconego Aleksandra Bashuckiego, adiutanta generalnego gubernatora Sankt Petersburga, przywitali buntownicy z Placu Sennaja – rozgrzani mieszczanie, którzy domagali się zniesienia restrykcji sanitarnych i szybkiego powrotu do zwykłego wielkomiejskiego życia.
Podobnie jak w naszych czasach, negacjoniści cholery różnili się między sobą- wśród nich ponoszący różnego rodzaju straty przedstawiciele małych firm i po prostu sceptycy, którzy odmawiali uznania choroby za chorobę, a także element przestępczy i zdesperowani krewni zmarłych.
Ku przerażeniu władz miasta, wszyscy, którzy wątpili w istnienie cholery, znaleźli siłę, by zjednoczyć się przeciwko jej leczeniu. W lipcu 1831 r. główny szpital w stolicy został zajęty przez denialistów, pacjentów „zwolniono”, a w celu wykazania, że wcale nie chorują, uroczyście przepędzono ich przez plac. Aby stłumić niepokoje użyto wojska i car Mikołaj I sam zwrócił się do tłumu. Udało się w ten sposób uspokoić sytuację na kilka dni, ale już 23 lipca wybuchły zamieszki połączone z atakami na lekarzy (15 z nich zmarło). Niepokoje w imperium nie ustały, dopóki sama epidemia, która przybyła z Indii, nie zaczęła ustępować w tym samym roku.
Teoria spiskowa, według której choroba była spowodowana zatruciem, wywodziła się z naiwnej obserwacji przebiegu manifestacji pierwszych objawów choroby. Dlatego bardzo szybko stała się popularna. Świadek tych wydarzeń Osip Przetsławski pisał: „Nagłość choroby, jej okropne objawy oraz fakt, że rozwinęła się bezpośrednio po złym jedzeniu lub wypiciu zimnego napoju, dały podstawy do przekonania, że nie ma epidemii i że ludzie ulegli zatruciu”.
Niewykształceni mieszczanie wierzyli, że objawy cholery skrywają działanie trucizny, którą można spryskać warzywa, owoce, ubrania, kwas chlebowy, które zostały pozostawione bez opieki, a nawet samą rzekę Newę. W 1831 roku w Polsce wybuchło powstanie, a po stolicy rozeszły się pogłoski, że polscy tubylcy chcąc pomścić swoje porażki potajemnie wlali do rzeki ogromne ilości arszeniku. Strach szerzył się, a podejrzenia zaczęły padać na osoby noszące fiolki z płynami medycznymi, które niedoinformowani ludzie mylili z trucizną. W Petersburgu utworzono oddziały w celu poszukiwania „podejrzanych” i ich trucizny. Złapani „na gorącym uczynku” byli czasami zmuszani do wypicia całej zawartości apteczek, potem byli bici do nieprzytomności lub zmuszani do odebrania sobie życia.
O polowaniu na „trucicieli” wspominał rosyjski pisarz Aleksander Hercen. Natomiast żona poety Niekrasowa, Awdotia Panajewa, w ten sposób opisała atak, który obserwowała na własne oczy:
„Widziałam z balkonu, jak „truciciel” został złapany w małym sklepie na ulicy Oficerskiej, natychmiast utworzył się tłum, a nieszczęśnika wywleczono na ulicę. Jego ojciec pobiegł go ratować. Sklepikarze i wielu innych dobrze znało jego ojca i ledwo udało mu się przekonać tłum do zabrania truciciela na policję i pójścia z tłumem na posterunek policji, który znajdował się nieopodal w małej uliczce. Postać nieszczęsnego „truciciela” była posępna, jego ubranie było podarte, twarz zakrwawiona, włosy potargane, sam nie mógł już chodzić.”
„Był to biedny urzędnik. Opuszczając nabożeństwo kupił funt mąki ziemniaczanej i włożył zawiniątko do kieszeni płaszcza; orientując się, że zapomniał kupić cukier, wszedł do małego sklepu, kupił pół funta cukru, schował go do kieszeni, ale papier z mąką ziemniaczaną porwał się i poplamił mu rękę. Sklepikarze, widząc to, krzyczeli: „Truciciel”.”
Odrzucenie środków sanitarnych i restrykcyjnych w stolicy nie zawsze było podyktowane tylko zaściankowością lub łatwowiernością w plotki. Niektórzy z oburzonych ponieśli duże straty ekonomiczne, za które mieli nadzieję wyrównać rachunki. Handlarze owocami skarżyli się generalnemu gubernatorowi Sankt Petersburga, Peterowi Essenowi: „… wyrzucamy stosy jagód; brzoskwinie, śliwki i różne owoce zmarnowały się w ogromnych ilościach”. Podobnie jak w naszych czasach, ucierpiała działalność restauracyjna, zwłaszcza sprzedaż potraw wędzonych i solonych, których zalecano unikać w czasie epidemii. Lekarze wzywali do samoizolacji, a dochody karczm spadały, nawet jeśli były otwarte. Wzrastało więc niezadowolenie przedsiębiorców.
Krewni zmarłych na epidemię, którzy nie otrząsnęli się z żalu, żywili jeszcze większą niechęć do lekarzy. Według żyjącego w tamtych czasach rosyjskiego dramaturga i aktora Piotra Karatygina początek lipcowych zamieszek zapoczątkowała wiadomość o śmierci żony woźnicy jednego z kupców, hospitalizowanej podczas jego nieobecności, a wcześniej całkowicie zdrowej. Mężczyzna nie mógł zrozumieć szybkiego przebiegu choroby, ale dopiero pod koniec zmiany zastał żonę w „martwej” części szpitala. Wytrzymała tylko kilka godzin, bo była naprawdę chora, ale plotka o bandyckich lekarzach zdążyła rozejść się po Petersburgu.
Wydarzenia, które nastąpiły później, wywołały przerażenie wśród wykształconej części społeczeństwa. Szpital na Sennaya Ploshchad został zdobyty szturmem, a kilka osób zginęło z rąk tłumu. Uważano pacjentów za ofiary lekarzy i „uwalniano” ich od „niepotrzebnego” leczenia. Jak się okazało, nie wszyscy hospitalizowani wierzyli, że zostali zarażeni. Umieszczono ich na wozach i zaczęto pokazywać wszystkim zgromadzonymi jako dowód oszustwa. Komandor wojskowy Pavel Bashutsky widział, co stało się dalej: „Od rogu szpitala powoli rozciągała się osobliwa procesja: kilkanaście łóżek niesiono wysoko na ramionach, za nogi, nad głowami tłumu. Stojąc na nich ludzie w szpitalnych koszulach i czapkach wesoło tańczyli, śpiewali i pili za zdrowie napierających na szpital… Lud rozstąpił się, torując drogę i witając tę triumfalną procesję śmiechem i entuzjastycznymi okrzykami.”
Kres krwawym zamieszkom, które przerodziły się w imprezę, położyła interwencja wojsk – Straży Życia pułku Siemionowskich, którzy okrążyli plac Sennaya. Kiedy niektórych uczestników zamieszek aresztowano, a innych zepchnięto na bok, na miejscu niespodziewanie pojawił się car Mikołaj I i osobiście zwrócił się do tłumu. Doniesienia o tym, jak do tego doszło są różne. Według jednej wersji cesarz pokazał ostatkom tłumu butelkę stosowanego ówcześnie medykamentu, którym próbowano leczyć cholerę i popijając jej zawartość na oczach wszystkich, zademonstrował, że tu wcale nie chodzi o truciznę. Towarzyszący cesarzowi lekarz zbladł ze zgrozy i ostrzegł Mikołaja, że może stracić zęby (lek zawierał rtęć). – W takim razie zrobisz mi nową szczękę – odpowiedział chłodno król.
Inna wersja mówi o tym, że car nikogo nie przekonywał, tylko opierał się na swojej brutalnej sile. – Na kolana! – warknął. – Czy jesteście Rosjanami? Dlaczego buntujecie się jak Francuzi czy Polacy? Ja ponoszę odpowiedzialność za was przed Bogiem!” Spotkanie cesarza z ludem zakończyło się obopólną zgodą, a Mikołaj, który lekceważył zasady samoizolacji, pocałował nawet jednego z buntowników w czoło.
Wybuch przemocy ze strony negacjonistów cholery zakończył się w krótkim czasie, ale przerażenie i nieporozumienie wywołane rozprzestrzenianiem się choroby pozostały. Wielu z tych, którzy w ogóle nie zamierzali chwytać za broń, nie ufało medycynie. Ratunku szukali u szarlatanów, guślarzy i w wymyślonych przez siebie metodach leczenia. Według rosyjskiej pisarki Awdotji Panajewy byli tacy, którzy smarowali się kocim tłuszczem, spożywali smołę, pili byczą krew (a nawet spożywali ją w szklankach). Wzbudziło to zainteresowanie i naśladownictwo. Gubernator generalny Moskwy, książę Dmitrij Golicyn, dał się porwać metodom uzdrowiciela ludowego Chlebnikowa – zwalczał chorobę zakaźną dwoma składnikami: octem i sianem, które gotowano w garnku.
Jeszcze bardziej wyrazista od innych była metoda leczenia, wynaleziona osobiście przez innego arystokratę – gruzińskiego księcia Okropira i określana mianem „kototerapii”. Informacje o niej zachował historyk XIX wieku Michaił Pilyaev.
„Liczny personel tego księcia obejmował kilku czarowników od różnych chorób. Uważał ich za jedynych ekspertów i praktyków medycyny. Ale kiedy pierwsza fala cholera objęła stolicę, czarownicy księcia zostali zastąpieni przez koty. Natychmiast zwrócił się do czarowników, ale byli bezużyteczni. W rozpaczy wysłał wszystkich swoich ludzi po lekarzy. Pozostawiony sam sobie, biegał od kąta do kąta, nie wiedząc, co robić, i przypadkowo potykając się o swojego ukochanego kota. Wyobraź sobie jego zdumienie, gdy ogrzany przez dotyk jego ulubieńca, poczuł ulgę i wkrótce zasnął. Kiedy otworzył oczy, przed jego krzesłem stał w milczeniu tłum lekarzy. Od tego czasu książę kotów Okropir uważał je za jedyne panaceum nie tylko na cholerę, ale także na wszystkie choroby, a ponad sto tych czworonogów zostało na zawsze jego współlokatorami”.
Oprócz pogodnych ekscentryków na tle epidemii wyróżniają się profile złośliwych osób, które przyczyniły się do ignoranckich zamieszek. Przynajmniej jeden podżegacz, niejaki kapitan sztabowy Sverchevsky, zapisał się w historii ze swoimi proklamacjami. Przemawiał on w ten sposób: „Prawosławni chrześcijanie, wielcy Rosjanie! Z twojej dobrej natury nie podejrzewacie, że wasi szefowie są waszymi najgorszymi wrogami, którzy wzięli od Polaków dużą sumę pieniędzy, aby was wszystkich otruć”.
Źródła:
https://tass.ru/obschestvo/11772725
https://rusklik.tvnet.lv/7272686/holera-v-carskoy-rossii-i-covid-19-raznica-v-200-let-grabli-te-zhe
https://spbdnevnik.ru/news/2021-07-05/segodnya-ispolnilos-190-let-holernomu-buntu-v-peterburge